Po rozwodzie zostałam z kredytem, dziećmi i ciszą. Wszystko skończyło się zwyczajnie. Bez dramatycznych scen, bez trzaskania drzwiami, bez krzyków. Po prostu usiadł pew… En voir plus

Wszystko skończyło się zwyczajnie. Bez dramatycznych scen, bez trzaskania drzwiami, bez krzyków. Po prostu usiadł pewnego wieczoru naprzeciwko mnie przy kuchennym stole i powiedział:
– Już nie mogę. Potrzebuję zmiany. Innego życia.

Byłam w szoku. Sądziłam, że mamy trudny czas. Że przemęczenie, dzieci, kredyt, pandemia — jak u wszystkich. Ale że aż tak? Że “innego życia”? Jakiego? Bez nas?

Nie płakałam od razu. Zrobiłam herbatę, zapytałam, czy dzieci mają już odrobione lekcje, wysłałam ostatnie maile z pracy. Potem zamknęłam się w łazience, usiadłam na zimnych kafelkach i zaczęłam się trząść.

Po miesiącu już go nie było. Spakował się cicho, wyniósł swoje rzeczy nad ranem, żeby dzieci nie widziały. Zostawił mi klucze, kilka dokumentów, kilka męskich koszulek, których “już nie potrzebował”. Po tygodniu dostałam SMS-a, że wyjechał. Za granicę. Dostał “nową szansę zawodową” i zamierza z niej skorzystać. Bez nas.

Zostałam sama. Ja, nasz 10-letni syn, 13-letnia córka. I kredyt na mieszkanie, które mieliśmy spłacać razem jeszcze przez piętnaście lat.

Początkowo próbowałam utrzymać pozory. Śniadania, szkoła, obiad, lekcje, praca zdalna. Wieczorami siadałam przy stole i próbowałam zapanować nad rachunkami. Kalkulator, notatnik, nerwy. Rachunki rosły, raty nie malały. A jego nie było.

Następny

Share This Article
Leave a comment