Pokręciłem głową. „Nie możesz. Ale możesz na tym budować”.
Po raz pierwszy rozmawialiśmy – naprawdę rozmawialiśmy. O tacie. O bólu. O tym, jak żałoba mutuje, jeśli się ją zbyt długo pielęgnuje. Ethan słuchał, a kiedy wspomniałam o kamieniach milowych Noaha, w jego oczach pojawiło się coś na kształt dumy.
Zanim wyszliśmy, wręczył mi małe pudełko. „Zrobiłem to na terapii stolarskiej” – powiedział. „To dla niego. Tylko… nie otwieraj go, dopóki nie podrośnie”.
Otworzyłem go dopiero w piąte urodziny Noaha. W środku był list.
Noe, zaczęło się, twój wujek był kiedyś głupcem. Ale twój śmiech przypomniał mi, jak brzmi przebaczenie. Nigdy nie pozwól, by gorycz zakorzeniła się w twoim sercu tak, jak w moim. Miłość to jedyna rzecz wystarczająco silna, by nas na nowo połączyć.
Łzy zamgliły mi wzrok. Spojrzałam przez okno, gdzie Noah się bawił, a promienie słońca odbijały się w jego włosach.
Ethan nigdy do końca nie wyzdrowiał; uzależnienie pozostawia blizny, które nigdy nie znikają. Ale odbudował się na tyle, by żyć, próbować, troszczyć się.
I w jakiś mały, kruchy sposób odnaleźliśmy drogę powrotną do siebie – nie jako rodzina, którą kiedyś byliśmy, ale jako ta, którą postanowiliśmy się stać.