W gabinecie prawnika unosił się zapach starych pieniędzy, mdła mieszanka pasty do mahoniu i zniszczonej skóry, która zdawała się wysysać powietrze z płuc Franka Millera. W wieku sześćdziesięciu siedmiu lat, emerytowany cieśla wyglądał zupełnie nie na miejscu. Jego dłonie, o kostkach jak stare orzechy włoskie, od lat spędzonych na rzeźbieniu w drewnie, spoczywały na kolanach dwudziestoletniego garnituru, który jednak został wyprasowany z szacunkiem zarezerwowanym dla rzeczy świętych. Żal po stracie jedynej córki, Olivii, wyrył na jego twarzy nowe, głębsze zmarszczki, sprawiając, że wyglądał jak portret cichego smutku.
zobacz więcej na następnej stronie Reklama