Mój mąż, który nigdy niczego nie planował, nagle wysłał mnie i dzieci na tygodniowe wakacje-niespodziankę. Czułam, że ukrywa kolejną kobietę. Piątej nocy nie wytrzymałam.

Kiedy mój mąż, Michael, nagle zasugerował, żebym zabrała dzieci na tygodniowy wypad, moim pierwszym odruchem była podejrzliwość. Wydawało mi się to tak nietypowe, że nie mogłam pozbyć się myśli, że pod jego niezręcznym uśmiechem kryje się coś mroczniejszego.

Michael nie był typem, który organizuje niespodzianki. Właściwie, przez dwanaście lat naszej wspólnej znajomości, zdarzało mu się zapominać o urodzinach, rocznicach, a nawet raz całkowicie pominąć Walentynki. A jednak wiercił się nerwowo w naszej kuchni, mówiąc mi, żebym się spakowała i spędziła tydzień w Marriotcie z dwójką dzieci.

„Zasługujesz na przerwę, Anno” – powiedział, unikając mojego wzroku. Jego palce szarpały rąbek koszuli, jego charakterystyczny nerwowy nawyk. „Zabierz Julię i Bena. Idźcie się zabawić”.

Mrugnęłam, szukając w jego twarzy prawdziwego powodu. „Nie jedziesz z nami?”

Potarł kark. „Praca jest nawalona. Duży projekt, mnóstwo terminów. Nie mogę się teraz wyrwać. Ale tobie i dzieciom przydałaby się zmiana otoczenia, prawda?”

Dzieci od razu zachwyciły się hotelowym basenem i niekończącą się obsługą pokojową, więc nie miałam wyboru, musiałam się zgodzić? Mimo to, niepokój mocno mnie ogarnął. To dręczące przeczucie podpowiadało mi, że coś tracę.

Pierwsze kilka dni w hotelu to była wir pluskania, chichotów i chaosu, który towarzyszy podróżowaniu samemu z dziećmi. Julia odmawiała schodzenia z basenu każdego wieczoru, a Ben miewał napady z powodu jedzenia, które „nie było do końca w porządku”. Pomiędzy rozstrzyganiem ich sporów a pilnowaniem strojów kąpielowych, ledwo miałam czas na myślenie.

Ale w nocy, gdy w pokoju robiło się cicho, a dzieci spały w splątanych stosach koców, cisza narastała. Wtedy moje myśli błądziły.

Czwartej nocy paranoja sprawiła, że ​​nie spałam, gapiąc się w sufit. A co, gdyby Michael wcale nie był przytłoczony pracą? Co, gdyby zaaranżował ten tydzień, żeby coś — lub kogoś ukryć?

Wyobraziłam sobie inną kobietę, elegancką i swobodną, ​​poruszającą się po mojej kuchni, jakby była jej właścicielką. Pijącą kawę z mojego kubka. Śpiącą w moim łóżku. Ta myśl ściskała mi żołądek.

Piątej nocy nie mogłam już tego znieść. Zadzwoniłam do zaufanej opiekunki, zostawiłam dzieci w pokoju hotelowym pod jej czujnym okiem i pojechałam do domu, ściskając kierownicę tak mocno, że aż zbielały mi kostki. Każdy kilometr przywoływał nowe scenariusze: złapanie Michaela na gorącym uczynku, konfrontacja z nieznajomym albo odkrycie nieodwracalnej zdrady.

Kiedy weszłam do domu, spodziewałam się śmiechu, szeptów, a przynajmniej oznak, że ktoś próbuje zatrzeć ślady. Zamiast tego powitała mnie cisza.

Wtedy ją zobaczyłam.

Na kanapie w salonie, niczym królowa na tronie, siedziała Helen, matka Michaela. O mało co nie opadła mi szczęka. Popijała herbatę – z mojego ulubionego kubka, a jakże – z torbami i kartonami piętrzącymi się po całym pokoju, jakby się wprowadziła.

„No, no” – powiedziała chłodno, nawet nie wstając. Jej uśmieszek przyprawiał mnie o ciarki. „Patrz, kto postanowił wrócić wcześniej”.

„Helen?” – Głos mi się załamał. „Co ty tu robisz?”

Share This Article
Leave a comment